27 wrz 2009

Kino czy kobiety?

Dlaczego wolę, kiedy Pedro Nieustającej Kobiecości opowiada o kobietach właśnie, a nie o własnej miłości do kina? Bo kiedy mówi tylko o kobietach, jego filmy są prawdziwsze. Bo nie popada w skrajny autotematyzm, który choć stanowi zajmującą rozrywkę dla wielbiciela jego kina, zabiera ostatniemu obrazowi Almodovara „Przerwane objęcia" wielu cennych scen i tak długiego filmu.

Słusznie dopatrywałam się powiązań postaci Leny z „Przerwanych objęć” i Pepy z „Kobiet na skraju załamania nerwowego”, połączenie to ma charakter nie tylko kolorystyczny. Almodovar znów wraca bowiem do gotowania gazpacho, do kobiety porzuconej przez mężczyznę, plotek o seksualnych umiejętnościach kochanków – nie ma już jednak tego morza absurdu, jaki cechował mój ulubiony film Hiszpana. To nie kobieta, nawet w ciele Penelope Cruz, pozostaje w centrum wydarzeń „Przerwanych objęć”, choć jej pojawienie się w życiu reżysera i scenarzysty Mateo otwiera puszkę Pandory. Mateo i jego twórcze rozterki wysuwa Almodovar na plan pierwszy, jakby natrętnie powtarzał (i podkreśla to zresztą w wywiadach): patrzcie, to ja, to ja!

Smuci ten brak świeżości u wielkiego mistrza i nawet Penelopa mimo tysięcznych ekranowych metamorfoz zaczyna wywoływać niekontrolowany odruch ziewania. Jeśli don Pedro chce nadal sięgać po swoje stare filmy, niech sięga po „Kikę”, po „Volver”, po „Wszystko o mojej matce”. Czekanie na nowy film reżysera, ostatnio okupione rezygnacją ze stania w 1,5-godzinnym ogonku oraz zruganiem przez panią kasjerkę za spóźnienie – będzie tym cięższe i pełne wątpliwości.