25 lut 2010

Krótko

Choć blog chwilowo przysnął, nie znaczy, że nie oglądam(y). ;) Krótkie doniesienia z palpfiskyjnego świata...

Sherlock Holmes” Guy'a Ritchiego mimo braku klimatu telewizyjnych adaptacji kryminałów Doyle'a – wciąga niezmiernie. Ritchie wprawdzie epatuje zgranymi motywami (duet nietuzinkowych bohaterów różnych jak noc i dzień, którzy łączą siły nad wspólną sprawą) i powtarza znane z wcześniejszych filmów rozwiązania formalne (sceny walk poprowadzone w sposób identyczny, jak np. w „Przekręcie”), więc cudów nie ma co oczekiwać. A to, że mamy jednak do czynienia z całkiem udanym kinem rozrywkowym, przypisać należy głównie Robertowi Downey'owi Jr. (Złoty Glob), nadającemu Sherlockowi cechy pociągającego dandysa i zakochanego w sobie szalonego geniusza. Warto zwrócić uwagę na muzykę Hansa Zimmera, na którego mam co prawda alergię - tu jednak efekt jest zaskakujący.



Za reżyserię „Fish Tank” brytyjska reżyserka Andrea Arnold otrzymała nagrodę jury w Cannes i to właśnie reżyseria tej osadzonej na podlondyńskim blokowisku historii o dojrzewaniu zasługuje tu na kilka słów uwagi. Arnold przyjęła bowiem sposób pracy, polegający na stopniowym odsłanianiu przed aktorami poszczególnych partii scenariusza, co w przypadku odtwarzającej główną rolę amatorki Katie Jarvis wymagało, jak sądzę, pewnej dozy artystycznego szaleństwa (realiści mogą nazwać to odwagą) :) W efekcie powstał jednak film zagrany niesamowicie perfekcyjnie, wżerający się w mózg widza, budujący napięcie nie gorzej niż niejeden obraz mistrza Hitchcocka.



Gdyby zestawić ze sobą newageowskie klimaty, nieprawdopodobną, choć w pewnym stopniu prawdziwą historię o amerykańskim batalionie wykorzystującym paranormalne zdolności swoich żołnierzy, kontekst polityczny oraz aktorów, których talent komediowy sprawdzili już m.in. bracia Coen (Clooney, Bridges plus „bonus”: McGregor i Spacey) – dostaniemy film „Człowiek, który gapił się na kozy”. Dziwny to film, drwi bowiem otwarcie z militarnej i gospodarczej ekspansji USA, skłonności Amerykanów do wrzucania do jednego worka kabały, teorii Danikena i psychoanalizy. Z drugiej jednak strony, przez ponad 90 minut mamy wrażenie, że mimo podłożonego całego ładunku ironii, ktoś nagle skrócił lont. Być może namieszał retrospektywnymi wstawkami scenarzysta, być może reżyserowi Grantowi Heslovowi daleko jeszcze do braci Coen, zdolnych okiełznać komediowe zapędy świetnych aktorów...