24 paź 2010

Ironiczny melodramat

Organizatorzy tegorocznego festiwalu Era Nowe Horyzonty we wszelkich zapowiedziach chętnie przywoływali nazwisko młodego (rocznik ’89) Kanadyjczyka Xaviera Dolana. Nieznany szerzej w Polsce aktor i reżyser narobił już nieco szumu swoim pełnometrażowym debiutem „Zabiłem moją matkę”, zgarniając trzy nagrody w Cannes w 2009 roku, a ptaszki ćwierkają, że polskiej premiery wspomnianego filmu możemy doczekać się na początku przyszłego roku.

Tymczasem w „Wyśnionych miłościach” jako reżyser, scenarzysta i aktor Dolan zawarł nietypową love story o dwójce przyjaciół zakochanych w tym samym chłopaku. O nietypowości gatunkowej świadczy to, że balansowanie bohaterów między samotnością a miłością totalną młody filmowiec oddał niezwykle ironicznie jak na melodramat, w czym zdecydowanie pomaga mu doskonała ścieżka dźwiękowa. Stylizowane na mockumentary fragmenty rozmów z mocno przerysowanymi alter ego głównych postaci stanowią zaskakująco zabawne przerywniki tej ostatecznie nieskomplikowanej historii.

Wysmakowane estetycznie, spowolnione ujęcia podkreślają charakter imaginacji Marie i Francisa o obiekcie swoich westchnień Nicolasie, łagodzą także voyeryzm sekwencji, w których zaglądamy do łóżek bohaterów. Estetyczne kadry również estetyzują – postać Nicolasa w rojeniach dwójki przyjaciół urasta do miłosnego ideału, a emocjonalną gorączkę Dolan zwiększa, chętnie eksperymentując w „Wyśnionych miłościach” światłem, grą spojrzeń, ruchem postaci, odwołując się tak samo do Kar-Waia, Almodovara czy Godarda.

Na deser tej wysmakowanej wizualnie historii najważniejszy utwór z filmu:

19 paź 2010

Życie życiem...

...ale filmy oglądać trzeba! :)

Na przykład taką „Incepcję” Christophera Nolana. Co tam IMDB? Co tam Rotten Tomatoes?! Lud oddał głos (i duuużo gotówki w kasach) filmowi Nolana, błąkając się wraz z filmowymi bohaterami po wielu światach nawet kilkakrotnie (czy ktoś zna jakiś rekord oglądania tego filmu na dużym ekranie?). I znalazł chyba popkulturowego następcę „Matriksa”.

Nolana cenię sobie wysoko przede wszystkim dzięki „Memento” i „Bezsenności”. Gdyby zerknąć już na te tytuły, dostajemy to, co tego reżysera i scenarzystę pociąga najmocniej: przejść granicę między światem wewnętrznym i zewnętrznym. Tym, co dzieje się w człowieku, jego pamięci, duszy i psychice a tym, który produkuje niezliczone ilości bodźców zmuszających do czasem dramatycznego w skutki postępowania. Nurtuje Nolana człowiek jako istota bezustannie sprawdzająca swoje możliwości na tle wydarzeń: ułomną pamięć, ograniczenia snu, nadludzką siłę fizyczną czy zdolność manipulacji. I nie mówię tu o jakiejś „trzcinie na wietrze” rzuconej w wir zdarzeń, tylko pewnego rodzaju outsiderstwie, bo wszystkie postacie Nolana mieszczą się gdzieś na marginesie i wymykają się jednoznacznej ocenie moralnej – tak gliniarz Will Dormer z „Bezsenności”, jak i Domm Cobb z „Incepcji”.

Ten ostatni może spędzać sen z powiek i to bynajmniej nie dla tego, że gra go Leonardo di Caprio ;) Cobb ma bowiem interesujący zawód, jest złodziejem snów. A bliżej: tajemnic, które nasza podświadomość w snach ukrywa. Ostatnie zlecenie, które ma go ustawić (oczywiście!) na całe życie (przynajmniej: rodzinne), przygotowuje niezwykle rzetelnie. Nie zdaje sobie jednak do końca sprawy, że największym wyzwaniem, z jakim przyjdzie się zmierzyć jego całej przeszkolonej ekipie, będzie on sam.

Ubrany w szkatułkową formę film to w zasadzie cały szereg najpierw mozolnych przygotowań, a potem coraz bardziej gmatwającej się realizacji zadania. Tu, rzecz jasna, miejsce jest dla wysmakowanych scen akcji, pościgów, strzelanin i innych cudów od specjalistów w dziedzinie efektów specjalnych. Sposób operowania kamerą w niektórych scenach zasługuje naprawdę na wielkie uznanie (m.in. scena walki w hotelowym korytarzu). Za wielki plus uznać należy doborową obsadę, zwłaszcza ze względu na młode gwiazdy (Ellen Paige z „Juno”, Joseph Gordon-Levitt kojarzony z wielu filmów dla nastolatków czy Cilian Murphy ze „Śniadania na Plutonie”), ale w tle pojawiają się także wybitne sylwetki kina: Michael Caine czy Pete Postlethwaite – najwidoczniej Nolanowi nie wypada odmawiać ;)

Jeżeli już mieć jakieś pretensje, to do samych siebie, drodzy widzowie. Ten, kto spodziewa się filmowego arcydzieła, srodze się zawiedzie. Już od pierwszych scen rzuca się w oczy, ze filmowa fabuła do błyskotliwych należeć nie będzie, a jeśli mówić o jakiejś głębi, to najniżej sięgnie ona dna rzecznego (dosłownie!). Trzeba też zaznaczyć, że filmy z gatunku, jaki „Incepcja” reprezentuje (heist film), są stare jak samo kino. Filmy, których akcja koncentruje się wokół starań grupy ludzi próbujących osiągnąć jakiś cel, cieszą się zawsze popularnością – by „Mission Impossible” czy „Ocean's Eleven” wspomnieć.

Otwarte zakończenie czy cała mnogość smaczków w postaci archetypicznych symboli wywodzących się kultury europejskiej zachęcają jednak, by nie chować tego filmu w szufladce z etykietą „film akcji”. Ciekawe, że możliwości interpretacyjnych jest wiele, bo Nolan nie podaje nachalnie wyższej prawdy o człowieku, nie tworzy umownego świata, który sam w sobie jest snem jakiegoś szaleńca. Nie mamy więc wyrzutów sumienia, że tym razem prawie zakrztusiliśmy się popcornem z wrażenia. ;)