12 sty 2011

Można chcieć więcej

Czy warto żyć marzeniami i jednocześnie użerać się z urzędnikami skarbówki, podstępnymi deweloperami i nie do końca szczerym własnym bratem? Czy może lepiej/prościej/szybciej przyjmować wszystkie dogodności, jakie podrzuca nam los i po prostu płynąć z prądem? Odpowiedzi na te pytania możemy szukać, oglądając „Soul Kitchen” Fatiha Akina, znanego i docenianego (Złota Palma, Złoty Niedźwiedź, Goya, nagrody Europejskiej Akademii Filmowej) niemieckiego reżysera tureckiego pochodzenia.

Twórca mocno krytycznych względem tureckiej mniejszości żyjącej u naszych zachodnich sąsiadów filmów „Głową w mur” czy „Na krawędzi nieba” tym razem porzuca społeczną tematykę. Historią Greka Zinosa, właściciela restauracji w Hamburgu, Akin uderza w bardziej komediowy ton. Zinos, serwujący w swoim przybytku kulinarnych „rozkoszy” tłuste jedzenie z mrożonek przechowywanych w obskurnej kuchni, poszukuje następcy, który zaopiekowałby się restauracją na czas wyjazdu do Azji, gdzie przebywa jego dziewczyna. Kandydatów nie ma zbyt wielu: brat Zinosa, Illias odsiadujący wyrok oraz Shayn – ekscentryczny kucharz zupełnie nienadający się do pracy zespołowej. Restauracja, opanowana przez nowych pracowników, nieoczekiwanie zyskuje rozgłos w całym mieście...

Interesująco w rolach drugoplanowych wypadają Moritz Bleibtrau i Birol Ünel. Pierwszy to jedna z bardziej wyrazistych postaci kina niemieckiego udzielający się tak w kinie autorskim („Biegnij Lola, biegnij”, „Cząstki elementarne”, „Eksperyment”), jak i obrazach bardziej rozrywkowych („Facet do towarzystwa”). Po rolach silnego samca okazuje się, ku naszemu zaskoczeniu, że w repertuarze komediowym aktor czuje się jak ryba w wodzie. Bleibtrau świetnie panuje nad rolą niedojrzałego cwaniaczka przepijającego ostatnie eurocenty z koleżkami.

Drugie nazwisko prowadzi nas do doskonałego aktora tureckiego blisko współpracującego z Akinem, który być może przysporzył reżyserowi statuetkę Złotego Niedźwiedzia w 2004 roku i kilka innych za „Głową w mur”. Tym razem Ünel tworzy postać dość bezprecedensową, ale też jednocześnie charakterystyczną dla wielokulturowych Niemiec. Jego Shayn to, z jednej strony, kolejny – typowy dla filmów Akina – niemal podręcznikowy przykład obywatela nie swojego kraju, Roma czy Turka (nie do końca jest to jasne) urodzonego poza ojczyzną, nieprzystosowanego do reszty społeczeństwa, którego pewnie można by uznać za alter ego reżysera i scenarzysty. Z drugiej strony jednak, zastanawia zamiłowanie Shayna do kuchni fusion, stojące w sprzeczności z narodowymi kuchniami choćby Turcji, oraz insynuowany zachowaniem i gestykulacją homoseksualizm, wykluczający go z tradycyjnych, mocno patriarchalnych społeczności imigrantów niemieckich. Cechy te stawiałyby go wśród obywateli nowego typu, obywateli Europy, bez problemu porzucających stare śmieci, by nagle znaleźć się na przykład w Hondurasie.

„Muzyka, miłość, taniec. Czego chcieć więcej!?” – to hasło sygnuje film Akina. Będące w zamierzeniu promocyjnym sloganem, pytanie niestety też prowokuje. Bo od tego filmu można chcieć więcej. To, czego „Soul Kitchen” nie starcza, to jednak poziom humoru. Oscylujący na pograniczu komedii obyczajowej i komedii dla kretynów, w której dowcip szczytu prymitywności sięga w scenach pożegnalnej imprezy w restauracji Zinosa. Przykro patrzeć, jak budowana misternie historia o imigrantach szukających swego miejsca w kulinarnym światku, w którym panuje fastfood, rozpada się na serię kliszowych sytuacji komediowych. Na koniec pozostaje tylko pytanie, czy to reżyser popłynął z filmowym/rozrywkowym prądem?

1 komentarz:

  1. mnie ogladało się, mimo wszystko, dość przyjemnie; zgadzam się, że końcowe sceny z przyjęcia są żenujące, ale film ma swój klimat i pewne sceny zapadają w pamięć;
    bywało gorzej ;)

    OdpowiedzUsuń