4 gru 2009

Perspektywa celownika

Wojna jest wystarczająco okrutna, by usunąć ją w najdalsze obszary pamięci. Są jednak i tacy, którym wspomnienia nie dają spokoju i chcą dokonać rozrachunku z własnym obrazem wojny. Po "Walcu z Baszirem" Folmana, kolejny film, zdobywca tegorocznych weneckich Złotych Lwów, "Liban" Samuela Maoza, wykorzystuje tło historycznego działań wojennych na Bliskim Wschodzie w 1982 roku.

Maoz tak jak Folman tworzy obraz wojny prowadzącej do szaleństwa, któremu ulega jeden z bohaterów. Kto nie poddałby się zresztą szaleństwu, gdyby kazano mu strzelać do dzieci i kobiet, patrzeć w martwe oczy trupów, traktować wroga jak zwierzę czy używać zakazanego przez konwencje międzynarodowe fosforu jako broni masowego rażenia? Fabularnie film Maoza nie dodaje więc już nic nowego ponad to, co wiemy po filmie Folmana.

Załoga czołgu musi samodzielnie wydostać się z obszaru zajętego przez Syryjczyków. Żołnierze są wykończeni, dochodzi wśród nich do nieustannych tarć. Szmulik, nowy członek załogi, zasiada za działkiem strzeleckim. W ciągu jednej doby zobaczy więcej, niż ktokolwiek mógłby ujrzeć przez całe swoje życie. Dobijanie rannych cywili, upadek autorytetu dowódców, okradanie bezbronnych, nienawiść w oczach młodego chłopca, naga, krzycząca kobieta w szoku biegająca po ulicy - te sceny oglądane przez celownik działa utkwią mu w pamięci na całe życie.

Cały świat Szmulika i wojennych towarzyszy zamknięty jest bowiem na kilku metrach kwadratowych czołgu. Na świat zewnętrzny niemal przez cały czas Maoz pozwala patrzeć tylko z "perspektywy celownika". Obraz przedzielony siatką celowniczą jest dominantą wizualną "Libanu". Ten sposób obrazowania nie tylko każe utożsamić Szmulika z twórcą filmu, ale też utożsamia z bohaterem samego widza, który patrzy na ruiny miasta i wojnę oczami młodego mężczyzny. Cóż może być bardziej osobistego dla reżysera, niż pozwolić widzowi patrzeć przez obraz filmowy na swoje traumy? Odważniejszy to krok niż artystyczna wizja animowanego "Walca z Baszirem".

1 komentarz: