2 kwi 2009

Cygański musical

On spotyka ją. Zbliżenie kamery: ona widzi jego. Zbliżenie, on patrzy na nią, ona najpierw nieśmiała, potem się uśmiecha. Muzyka, ona zaczyna szaleńczo tańczyć. I już tylko czekam na widoczki ze Szwajcarii, Egiptu czy skąd tam jeszcze. Masala movie? A skąd! Cygański musical rozgrywający się w nieistniejącej już dzielnicy Barcelony, Somorrostro, na dodatek z 1963 roku. Taka filmowa niespodzianka pojawiła się na Festiwalu Kina Hiszpańskiego.

„Rodzina Tarantos” luźno nawiązuje do „Romea i Julii”. To nic, że fabuła nie grzeszy logiką, że po scenach w scenerii zimowej mamy nagle gorące lato, by potem znów ujrzeć Bożonarodzeniową szopkę – Bollywood już do tego przyzwyczaił. ;) To nic, że historia przewidywalna, a aktorstwo boleśnie mizerne (pozostało tylko głośno obśmiać co gorsze filmowe wyimki) – najważniejsze jest w końcu andaluzyjskie flamenco! Ten i ów z pewnością dostrzeże elementy tańca dalekich azjatyckich pradziadów hiszpańskich Cyganów.

W „Rodzinie Tarantos” pojawiły się dwie persony, których nazwiska do dziś mają na ustach tancerze flamenco. Pierwsza z nich, Carmen Amaya, rolą matki naszego Romea, kończyła światową karierę. Niedługo potem tancerka, która wystąpiła dla dwóch amerykańskich prezydentów, którą znano nie tylko w Europie, ale i obu Amerykach (pochodziła z Kolumbii), zmarła, pozostawiając w spadku jeden z gatunków flamenco - tarantos właśnie. To, co Amaya wyrabia w filmie ze swoim ciałem, to prawdziwy choreograficzny tajfun!



Z kolei debiutujący w „Rodzinie Tarantos” Antonio Gades był popularyzatorem tańca z Półwyspu Iberyjskiego, tancerzem wielu najlepszych scen na świecie oraz odtwórcą ról u Carlosa Saury, m. in. Antonia w „Carmen”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz