11 maj 2009

Penelope, Penelope, Barcelona

Znowu musiałam się namyśleć. Przeanalizować, przetrawić, przegadać z tym i owym. By w końcu stwierdzić, że... już mi się chce lata. Letnich pogaduch w ogródkach, jedzenia na świeżym powietrzu, włóczenia się bez celu aż po świt. I oczywiście, sezonu ogórkowego w pracy. :)

Do kolejnego Allena po raz kolejny przymierzałam się przez pewien czas. „Vicky, Cristina, Barcelona” reklamowany jako „humor Allena w świecie Almodovara” jest jakąś miłą odmianą po ciężkich, brytyjskich klimatach poprzednich fabuł, choć do filmowej rewelacji mu jednak daleko. Ogląda się przyjemnie, ale chyba bardziej ze względu na klimat ukochanego przez wielu miasta, niż dla samej historii. Ta bowiem służy tylko naszkicowaniu sylwetek albo neurotycznych, albo lekkomyślnych Amerykanek na tle europejskiej witalności, miłości do życia i ...szaleństwa. Jest to więc raczej zbiór scenek, w których Allen obśmiewa jak zawsze amerykańską klasę średnią, może jakaś refleksja nad okolicznościami, prowadzącymi do punktu bez wyjścia, niż konsekwentnie poprowadzona historia o życiu w hiszpańskim mieście.

Czy tylko mnie się zdaje, że Allen autentycznie boi się kobiet i dlatego tak go one przyciągają? Czy dlatego karze je, rzucając w ramiona to mizoginów w czerwonych koszulach, to ledwo odstających od ziemi japiszonów na przemian? Penelope Cruz powiedziała w którymś wywiadzie, że przy pierwszym spotkaniu na planie Allen odzywał się do niej tylko monosylabami. Prawdziwa pożywka dla wielbicieli psychoanalizy, Žižka i innych podobnych, będących w potrzebie (jakiejś teorii do zrozumienia filmu czy sztuki w ogóle...)! A już najbardziej bawią mnie opinie, wyczytane gdzieś w sieci, w których widzowie (widzki raczej) utożsamiają się z bohaterkami – jedna z pań odnalazła nawet siebie w obu tytułowych bohaterkach (czy znalazłaby swoje „ja” w Barcelonie?).

I tak przez jedną trzecią filmu czekałam na Penelope. Bo przecież musiała mieć wielkie wejście! I oto staje przed nami niemalże wrak: rozczochrana, z obłędem w oczach, łaknąca papierosa jak powietrza. Chyba głównie za to wypada chwalić Allena po „Vicky, Cristinie, Barcelonie” – za (z przyjemnością użyję archaizmu) obrócenie w perzynę mitu jednej z najpiękniejszych kobiet na świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz