Się porobiło... Pojechało sobie dziecię do grodu Kraka, rozsmakowało w obwarzankach, dobrej kawie, spacerkach i filmach, oczywiście. A o blogu zapomniało...
Tymczasem działalność tfurcza na łamach Pewnego Bardzo Poczytnego Pisma zmusza mnie do poczynienia męczącego gestu w stronę podsumowania krakowskiego festiwalu. Postanowiłam w tym roku stawiać się głównie na porannych seansach, ominęły mnie więc te wszystkie fety Smoczka Smoków, Rożków i Kukuryku Lajkoniku. Dziennikarze też jakoś nie dopisali - w głowę zachodzę, czy nieobecni krytycy przypadkiem nie ostrzą klawiatur już na Erę Nowe Horyzonty...
A w Krakowie było jednak bardzo poważnie, statecznie, trochę też ramotnie (film otwarcia z 2006 roku? no, no...). Werdykt udało mi się przewidzieć w jakiejś połowie, więc w sumie wielkich zaskoczeń nie było...
By mimo wszystko nie odbiegać od tematu, parę filmów, ku pamięci, wspominam:
Wyrok na życie – z wielką frajdą oglądałam poprzednie filmy Marcina Koszałki i tak jak dla niektórych, był to dla mnie jeden z najbardziej wyczekiwanych seansów. Smutno jakoś, bo pan Koszałka, mimo niewątpliwie dobrych chęci i doskonałej realizacji (to ten pan robił zdjęcia do „Rysy”! jego zimowe Planty są przepiękne) – zawiódł moje oczekiwania. Film o więźniarkach, które pobyt za kratami traktują jako substytut normalnego życia (jedna z bohaterek mówi do wychodzącej na przepustkę: wracaj o nas szybko...), jest mniej kontrowersyjny niż wcześniejsze „Istnienie”. Chociaż wcale o wywoływanie kontrowersji mi chodzi – wciąż towarzyszyło mi uczucie, że reżyser nie wyciągnął wszystkiego z nagromadzonego materiału filmowego, a nawet – przeciwnie – popadł w pewne schematy, jak ten już na początku filmu: mężczyźni o wyglądzie typów spod ciemnej gwiazdy ćwiczący w siłowni i pani wysłuchująca mszy w salce obok.
„Garbus” – opowiadam o tym filmie każdemu, kto chce słuchać. Bo to bardzo dobry film jest, po prostu. Niesamowita historia o dojrzewaniu, o miłości do rodziny... i samochodu, oczywiście, pięknego żółtego garbusa. I o odrobinie szaleństwa, koniecznie. Film był o krok od konkursu głównego, z racji regulaminu festiwalu pokazany jednak został jako dokumentalna premiera.
„Największa chińska restauracja na świecie" – po którym już raczej nie skuszę się na jakiekolwiek mięsne dania kuchni chińskiej ;) Przekrój młodego kapitalizmu chińskiego ukazany na przykładzie restauracyjnego molocha Zachodnie Jezioro, zdolnego do obsługi 5000 gości naraz. Rzecz o społeczeństwie, w którym zmiany postępują tak szybko, że trudno nadążyć, a wczorajsi biedacy mają dziś miliony i zastępują partyjnych dygnitarzy. Zadziwiająca mieszanka tradycji i nowoczesności.
Nie udało mi się, niestety zobaczyć nagrodzonego „Królika po berlińsku” Bartosza Konopki. A tymczasem Redaktorowi Pewnego Bardzo Poczytnego Pisma śni się wywiad z reżyserem. Jak widać królika złapać – niełatwa rzecz. Wszelkie podpowiedzi, gdzie film można jeszcze zobaczyć – mile widziane.
9 cze 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz