7 lut 2009

3:3 z przewagą na „tak”

Miały być balety, a wyszły bilety. Jak zwykle :)) Dzięki „magicznym biletom” (niech żyją fundusze pracownicze na rzecz rozrywki!!) trafiłam wczoraj do krakowskiego Arsu na przedpremierę „Drzazg” Macieja Pieprzycy. Pan od świetnego „Inferno” zaraz po tym nagradzanym obrazie zabrał się za nowy projekt, którego realizacja przeciągnęła się jednak o ładnych parę lat.

Powstałe ostatecznie „Drzazgi” to film nowelowy, którego konstrukcja nie jest już niczym odkrywczym, zważywszy nawet na film polski (np. „Oda do radości”). Muszę jednak przyznać, że u Pieprzycy trzy wątki głównych postaci: Roberta, Marty i Bartka połączone zostały w sposób niezwykle zręczny. Te, zdawałoby się, osobne historie, zazębiają się w finale, który wprawdzie z lekka rozczarowuje swą przewidywalnością, ale daje się go przełknąć.

Co do samej fabuły nowel – mamy historie cwaniaczkowatego Roberta, który samego Pana Boga by oszukał, Bartka, który z wysokości katedry uczelnianej ląduje nagle przy sprzedaży jeansów Dizel (sic!) na okolicznym bazarku oraz Marty, córeczki bogatego tatusia, której życie dalekie jest jednak od doskonałości. Losy tej trójki mogłyby się okazać powtarzalne, choć w jakimś stopniu nawet tragiczne – ot, jeszcze jedna historia o śląskiej biedzie czy przeciwnie: o polskich nuworyszach. Przed zbędnym popadaniem w patos ratują szczęśliwie i nieoczekiwanie ten film sceny tak absurdalne, jakie tylko w czeskim kinie się mogą przydarzyć. Fakir kładący się na szkle w zwykłej polskiej kuchni, Elvis Presley wjeżdżający na stację benzynową różowym cadillakiem, młody komunista w muzeum gromadzącym pamiątki starego systemu – takich obrazków nie uświadczysz na co dzień. Niech nie dziwi więc nikogo slogan reklamujący „Drzazgi”: polski film, czeskie klimaty.

Mam niejaki problem z ostateczną oceną tego filmu. Z jednej stronie korci, by złośliwie przyczepić się do fatalnego plakatu „Drzazg” (vide „Jagodowe noce”), który sugeruje niestety komedię romantyczną, czym w zasadzie film ten nie jest. Irytował mnie czasem słowny dowcip, który był tak śmieszny, że aż nie-śmieszny. I niestety – wspomniane już grzeszące brakiem oryginalności wątki głównych postaci. Z drugiej strony, mamy nieopatrzone jeszcze twarze bardzo dobrych młodych aktorów, mistrzowskie epizody aktorów już znanych, wśród których palmę pierwszeństwa dzierży Krzysztof Globisz. I ogromny plus za skądinąd świetną postprodukcję: montaż i (o dziwo!) dźwięk. Wychodzi 3:3...

Szalę na korzyść nowego filmu Pieprzycy przechyli chyba niemal zapomniana przeze mnie przyjemność obcowania z filmem, którego tytułu się nie spodziewałam. Seans-niespodzianka, jakim były wczorajsze „Drzazgi”, wywołał u mnie bowiem cudowne mrowienie w oczekiwaniu na to, co pojawi się na ekranie za chwilę. Panu Pieprzycy mówię więc „tak”, czekam na to, co będzie dalej. I raz na jakiś czas zdaję się na filmowy żywioł ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz