29 sty 2009

Dostojewski w Nowej Hucie

O fenomenie autora „Zbrodni i kary” pisał dawno temu w esejach o związkach kina z literaturą i teatrem Aleksander Jackiewicz. Jego zdaniem inspiracja Dostojewskim, choć w wielu przypadkach zupełnie anonimowa (i może dla przyszłych dziejów sztuki przez to najcenniejsza), funkcjonuje pomimo upływu czasu w literaturze i filmie. Robert Bresson w „Kieszonkowcu” sięgał do motywów „Zbrodni i kary”, a akcję filmu umieścił na ulicach sobie współczesnego Paryża.



Do krakowskiej dzielnicy w wiek XXI przeniósł innych bohaterów rosyjskiego pisarza Petr Zelenka, z którym niebawem autorka będzie miała okazję spotkać się (niestety, nie twarzą w twarz) w pięknym mieście ;)

O literackim pierwowzorze reżyser nadmienia w scenie-perełce, w zasadzie miniskeczu, prezentującym kulisy powstania „Braci Karamazow”. Kukiełkowy monodram jest świetnym przerywnikiem w fabule i stanowi niezaprzeczalnie wspaniały atrybut czeskiego humoru w tym poważnym przecież filmie. Warstwa filmowa obejmuje bowiem wydarzenia związane z przybyciem czeskiej trupy do Nowej Huty na festiwal teatru offowego, która ma w postindustrialnym otoczeniu wystawić spektakl na podstawie powieści. W tle prób aktorów i rosnących między nimi napięć rozgrywa się osobisty dramat jednego z widzów. Przyznam, że po wyjściu z seansu miałam mieszane uczucia. Scenariusz znacznie spłyca wątki dotyczące czeskich aktorów, a sam film zbytnio się dłuży.

Jak właściwie ocenić czeskich wykonawców, grających w filmie/spektaklu? Kiedy schodzą na chwilę ze sceny, by zapalić papierosa, porozmawiać, załatwić własne małe sprawy i obserwować z boku próbę, pokazują zwykłe twarze (czy grają siebie samych?). Kiedy zaś stają się Fiodorem, Gruszeńką, Iwanem, Dymitrem, wkładają teatralne maski, a ich „prawdziwe” życie ulega zawieszeniu. Do filmu wdziera się teatr i można śmiało dodać, że to teatr wygrywa w filmie Zelenki. Kiedy aktorzy między piecami nowohuckiego zakładu wygłaszają swoje kwestie, zapomina się o niedoskonałościach scenariuszowych, a towarzyszące grze emocje wydają się jak najbardziej uzasadnione. Warto dodać, że inspiracją dla Zelenki stał się głównie spektakl z powodzeniem wystawiany od kilku lat w Pradze z obsadą identyczną, co filmowa.

I pomimo tego, że jako film „Bracia Karamazow” pozostawiają wiele do życzenia, z przyjemnością obejrzałabym go jeszcze raz dla rozgrywanych w fabrycznej architekturze teatralnych scen, z nietypową widownią, a przede wszystkim – dla osobliwego zatarcia granic literatury, teatru i filmu – koniecznie w tej kolejności.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz