4 sty 2009

Kisiel

Zapowiada się w polskich kinach walentynkowy filmowy kisiel. Po rewelacyjnych „Spragnionych miłości” i „2046” Wong Kar Wai spadł o parę oczek w moim rankingu reżyserów. „Jagodowa miłość” (choć tytuł oryginalny: „My Blueberry Nights” jest, jak zawsze, zdecydowanie lepszy), która wyszła spod jego ręki – niestety, już tak nie zachwyca jak poprzednie obrazy.
Elizabeth (debiutująca Norah Jones), młoda mieszkanka Nowego Jorku, po rozstaniu z miłością swego życia, smutki leczy w pobliskiej kawiarni Jeremy'ego (grający jedną miną Jude Law) słodkościami, a jakże!, jagodowymi. Któregoś dnia znika, a jedyny kontakt z Jeremym stanowią przesyłane przez nią pocztówki. Kto jednak liczy na film drogi – srodze się zawiedzie. Przemieszczająca się po Ameryce Lizzy nie odbywa bowiem podróży swojego życia, trudno nawet powiedzieć, co sprawia, że w końcu wraca do Nowego Jorku. Pozostaje ciągle bierną obserwatorką losów spotykanych osób, a jej refleksje (jak ta o uzależnieniu od jagodowego ciasta) zapisywane na kartkach do Jeremy'ego są po prostu kiczowate.
Mówiąc najprościej: ani mnie film Kar Waia grzeje, ani ziębi. Oglądany w późnych godzinach wieczornych był nawet niezłą kołysanką, bo zdecydowanym plusem obrazu jest piękna, mocno soulowa ścieżka dźwiękowa z utworami m.in. Cassandy Wilson, Amosa Lee i, oczywiście, Norah Jones. Sama wokalistka wydaje się być tylko ładnym ozdobnikiem ubranych w ciepłe kolory zdjęć Dariusa Khondy'ego niż rzetelną aktorką. Jej postać, choć główna, ginie zupełnie przy kobiecych epizodach Natalie Portman i Rachel Weisz. Niestety brak powiązań wątków Leslie i Sue Lynn z historią nowojorską, poza stającą za barem Lizzie, sprawia, że całość coraz częściej staje się ładną, efektowną wydmuszką. Im bliżej końca, tym bardziej ten kisiel mi się przejada.
Na koniec więc coś bardziej orzeźwiającego, też blueberry ;)

1 komentarz:

  1. przekonałaś mnie, żeby tego nie oglądać ;) a filmik super gdyby nie ta truskawa - bleee ;) jagódki górą!!!

    OdpowiedzUsuń