7 sty 2009

Wakacje dla Kim Ki-duka!

Gdybym nie wiedziała, czyj to film, oglądanie skończyłabym pewnie po pierwszym kwadransie. Ale skoro rzecz ma charakter ambicjonalny ;) – dobrnęłam jakoś do końca. Z bólem powiek i poszarpanymi nerwami. Z ostatnim filmem Kim Ki-duka „Bi-mong” („Dream”) było bowiem i śmiesznie, i irytująco, a pewnie nie o te stany chodziło reżyserowi „Wiosna, lato...”.
Ten drugi obraz stanowi dla mnie pewien punkt odniesienia, jeśli mówić o filmach Koreańczyka. „Wiosna, lato...” to uniwersalna przypowieść, podczas gdy od „Pustego domu” i przejścia do motywów samotności w wielkim mieście, zawodów miłosnych, poszukiwania swoich ścieżek, Kim Ki-duk niebezpiecznie ociera się o banał. Nie jest wówczas daleki od charakterystycznego tonu większości koreańskich filmów o relacjach damsko-męskich z toporną metafizyką (autorce wypada sie przyznać w tym miejscu do lektury kilku takich filmów ;)). To, co wyróżnia filmografię Kim Ki-duka, to – szczęśliwie – symbolika i najczęściej dobre oko do aktorów.
A w „Bi-mong” aktorzy zawiedli, słabizna warsztatu wyłazi niemal w każdej sekwencji. Tym bardziej to rażące, że film nie oszczędza na zbliżeniach. Przy paru scenach, które ukazywać miały boleściwe cierpienia bohaterów - uśmiałam się szczerze! Nie ma tez żadnej chemii między postaciami, są jak dwa magnesy o tym samym biegunie.
Właściwie tym, co najbardziej rozczarowuje w filmie Kim Ki-duka, jest dziurawy i często nielogiczny scenariusz. Fabułę prowadzić ma historia Ran i Jina połączonych snami mężczyzny, które lunatykująca Ran wprowadza w czyn. Zabiegi prowadzące do tego, by oboje nie spali w tym samym momencie, ciągną się więc przez cały film, zbliżając postaci do siebie. Przyzwyczajona do fabuły, która mimo nie zawsze jasnej symboliki, stanowiła całość – nie mogłam znieść porwanej konstrukcji historii „Bi-mong”. A niechby nawet to była konwencja oniryczna! Gdzie tam! Bohaterowie odstawiają takie cuda, że czasem nie wiadomo, czy bohaterka faktycznie lunatykuje czy odwiedza dom byłego kochanka na jawie. Kompletnie pozbawiona sensu i fabularnego powiązania z resztą scena w plenerze zupełnie pozbawiła mnie złudzeń, że ta historia będzie miała jakiś rytm czy choćby metafizyczny wymiar. Nawet symbolikę Yin i Yang każdy musi sobie wnikliwie dopowiedzieć sam, w filmie jedynie unaoczniają ją barwy ubiorów głównych postaci, chociaż i to rozróżnienie z czasem się zaciera.
O nieścisłościach w postępowaniu filmowej policji, lekarzy już nie będę wspominać, bo może w tym zaskakującym kraju naprawdę jest tak, że na miejscu przestępstwa przed aresztowaniem to zszokowanego świadka przestępstwa pyta się, kto jest winny?
Zaglądając tu i ówdzie, wyczytałam, że filmy Kim Ki-duka powstałe po fenomenalnym „Łuku”, czyli „Time” i „Oddech”, są warte obejrzenia. Zaległości trzeba więc nadrobić... ;) Jeśli jednak reżyser będzie nadal pracował wedle zasady: jeden film na jeden rok i produkował podobne kwiatki, jak „Bi-mong” – to może już pora na jego dłuższe wakacje? Pojechać na wyspę, zamknąć się w pustym domu, czasem postrzelać z łuku, czasem złapać oddech – nie zaszkodzi. I tak minie wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna. I może będzie lepiej?
Można też pouprawiać sporty zimowe ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz