1 mar 2009

Września kinem stoi [cd.]

Dzień II

...spędzony na pokazach dokumentalnych, po których już bardzo chciało się dobrnąć do dnia następnego, z fabułami. Nie dlatego, że „prowincjonalne” dokumenty były słabe (nie były). Oglądając na ekranie przez kilkanaście godzin różnorakie kawałki życia, można trochę zatęsknić za fikcją.

Tak w pamięć zapada mocno osobisty „Mama, tata, Bóg i szatan” Pawła Jóźwiaka-Rodana. Jest to ostre spojrzenie na życie rodzinne autora: ojciec – antyklerykał, autor książek „popularnonaukowych” i pokątnej literatury erotycznej (co by powiedzieli znajomi panowie od literatury na słowa: „chciałem przeczytać dobrą książkę [...] i zobaczyłem, że wówczas nie było nic naprawdę dobrego, co mógłbym przeczytać” ;)); matka – była wokalistka, słuchaczka Radia Maryja. Autor opisuje więc swoje dzieciństwo, spędzone w dwóch domach swoich rodziców, którzy szybko się rozwiedli.

Rodan-Jóźwiak usiłuje dociec, jak mogły połączyć się dwie tak różne, a przecież bardzo malownicze postaci. Przeprowadza wywiady z rodzicami, każde z nich ma inną wersję wydarzeń. Jest to też próba osadzenia własnej osoby w relacjach rodzinnych. Choć już dorosły, niezależny, autor przechodzi jednak chwile załamania, czego dowodem są dwa autokomentarze. Pierwszy z nich wskazuje na problemy ze ścieraniem się z materiałem filmowym i zatracenie chłodnego stosunku do wydarzeń, jaki cechować powinien dokumentalistę. Drugi – bardziej optymistyczny – każe patrzeć do przodu, w przyszłość.

„Mama, tata, Bóg i szatan” jest więc nie tylko formą filmowej autoterapii – godna podziwu jest szczerość reżysera wobec samego siebie i wobec widza (reżyser niestety zniknął po pokazie i nie udało się postawić kilku nurtujących pytań...). Jest to też próba zmierzenia się z dokumentem jako formą osobistej refleksji, w której obiektywizm wobec opisywanych zdarzeń trzeba po prostu odstawić na półkę. Nie należy jednak oczekiwać filmu przygnębiającego, nie pozwala na to ironia autora w obrazowaniu swoich nietuzinkowych bohaterów.



Przypadł mi też do gustu film Tomasza Wolskiego „Złota rybka” o pensjonariuszach Domu Opieki Społecznej w Krakowie. Zdobywca nagród z Krakowskiego Festiwalu Filmowego oraz Nowych Horyzontów to ciepły obraz młodych niepełnosprawnych, którzy przygotowują spektakl na podstawie baśni o Złotej Rybce. Próby, powtarzanie dialogów, robienie kostiumów wprzęgnięte zostały w życie codzienne bohaterów.

Wolski wybrał kilka postaci, na których skupia się oko kamery, by pokazać, że świat, w którym żyją, także ma swoje wielkie walory. Jest w nim przede wszystkim miejsce na własne marzenia, na życie wśród ludzi, szansa na dotykanie świata poza domem opieki. Tu należałoby zbić argument o prześmiewczym charakterze filmu Wolskiego i innych podobnych podejmujących temat osób niepełnosprawnych. „Złota rybka”, owszem, pozwala się śmiać, ale jeśli się śmiejemy, to razem z bohaterami dokumentu – oni też potrafią żartować z samych siebie, z własnych niedostatków. Lepsze to niż malowanie rzeczywistości w czarnej tonacji. A film Wolskiego czyni w niej pewien przełom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz